czwartek, 25 kwietnia 2013

3. And everywhere I go, I’ll see your face.



Obudził ją natarczywy dźwięk budzika, który dzwonił już naprawdę długo. Zerwała się z miejsca i wyłączyła go, chowając pod poduszkę. W pokoju nadal paliło się górne światło, ale zrobiło się o wiele zimniej. Do pierwszej zostało półgodziny. Bolał ją brzuch, od dziwnego napięcia które towarzyszyło jej od momentu otworzenia oczu. Czy naprawdę wyjedzie? Zostawi rodziców, dom, to wszystko co tu ma? Przecież będą ją szukać. Ojciec nie spocznie, póki jej nie znajdzie.Domyśli się, że wyjechała z Jeffem. Nigdy go nie lubił, zawsze uważał go za gorszego od siebie i od całej jego rodziny. A matka? Była przyjaciółką Dorothy Isbell, ale gdy tylko poznała jej ojca, zmieniła się. Już nigdy nie była tą samą Jane.  Jamie wstała z łózka i podeszła do okna.Wyjrzała na ciemną ulicę i wzięła głęboki oddech. Obejrzała się za siebie i jej wzrok zatrzymał się na leżących koło łóżka, voucherów. 
- Jesteś nienormalna, Jamie...- szepnęła i pokręciła z niedowierzaniem głową. Wiedziała , że przedłużanie tego wszystkiego tylko wszystko pogorszy. Ściągnęła z krzesła torbę i zaczęła pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Włożyła do małego portfela bilety i przełożyła torebkę przez ramię. Ubrała na siebie dżinsową kurtkę i ubrała na nogi czarne trampki. Zgasiła światło i pozostając w ciemnościach otworzyła drzwi od pokoju. Na korytarzu też było ciemno, ale z sypialni rodziców dochodziły ją dźwięki rozmowy. Na palcach , wyszła z pomieszczenia i zaczęła słuchać.
- Jane, czy ty nie rozumiesz co to jest za wstyd?- usłyszała stłumiony głos ojca.- Całe miasto się dowie, że ona nie poszła na to jebane prawo!
- Rozumiem, Jack ale o twoja córka...- odezwała się cicho matka.
- Ale jaka z niej córka? Tylko wstyd mi przynosi...z tym całym Isbellem...obydwoje są siebie warci...- dziewczyna wstrzymała oddech.
- Jest jej przyjacielem...-broniła ją kobieta.
- A jaki z niego przyjaciel? Ani pieniędzy, ani rozumu...matka dziwka, ojciec pijak...był tu dzisiaj a ty nawet nie zareagowałaś.
- Ale co miałam zrobić?- spytała głośniej.- Miałam mu powiedzieć, że ma wyjść z mojego domu bo jest z rozbitej rodziny? Co ty w ogóle mówisz, Jack?
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że prędzej czy później ją zrani...i dobrze wiesz w jaki sposób...-zapadła cisza. Jamie nie chciała już słuchać ich rozmowy, ale coś ją powstrzymywało.
- Jest już dorosła!- zaczęła mówić co raz głośniej.- Ma prawo decydować jak i z kim żyć!
- Póki mieszka pod moim dachem...-powiedział.- Nie ma prawa się z nim spotykać...
Usłyszała jakiś hałas i po chwili głośne kroki. Zerwała się z miejsca  wbiegła do swojego pokoju, padając na łózko. Nakryła się kołdrą, pod sam nos prawie nie mogąc oddychać. Do jej uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś usiadł na rogu jej łóżka. 
- Córeczko...-szept jej matki obił jej się o uszy. Wstrzymała oddech i zamknęła oczy.- Tak bardzo chciałabym, żebyś wiedziała że...tak bardzo cię kocham...
Chciało jej się płakać. Z całej siły próbowała stłumić to uczucie, ale nie potrafiła.
- Wiem, że go kochasz.- szepnęła.- I że kiedyś stąd wyjedziesz, zostawiając mnie samą.
Łzy spłynęły po policzkach Jamie, powodując jeszcze większy ból.
- Zawsze obwiniałam siebie, za to że to Jeffowi bardziej ufałaś niż mi...że to z nim spędzasz więcej czasu...ale...-pociągnęła nosem.- Ale przecież...
- M-mamo...-nie wytrzymała i nie zmieniając pozycji, zaczęła mówić.- Wyjeżdżam z nim...
Zapadła cisza, przerywana smazmatycznymi oddechami Jamie. Milczały. 
Po chwili dziewczyna usiadła na łóżku i popatrzyła na swoją matkę. Też płakała. 
- K-kochanie...- kobieta rzuciła się na nią i przyciągnęła ja do siebie, mocno. Przytulały się do siebie, co raz głośniej płacząc. - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- D-dopiero dziś...dziś...- nie mogła mówić, bo słowa utkwiły jej w gardle. 
Już nic nie powiedziała, tylko odsunęła się od niej patrząc na nią.
- Gdziekolwiek jedziesz, Jamie...zadzwoń...błagam...i jedź już...ojciec zaraz tu przyjdzie...-powiedziała błagalnym tonem. Dziewczyna nie wiedziała co myśleć. Matka zerwała się z miejsca i podniosła torbę z podłogi.
- Idź, Jamie...idź!- podniosła głos, ciągnąc ja za rękę.- Będę przed nim kłamać...będzie cię szukać, ale ja będę was bronić...
- Mamo...-szepnęła, nie wiedząc co powiedzieć. Kobieta pociągnęła ją w stronę okna.
- Będzie dobrze, tylko zadzwoń...nie będzie drugiej szansy...będzie ci kazał zerwać kontakt z Jeffem, a wiem że tego nie zniesiesz...idź już, Jamie..- mówiła błagalnym głosem. 
Przytuliła ją z całej siły i po chwili wstrzymała oddech, bo usłyszała kroki na korytarzu.
- K-kocham cię...- szepnęła dziewczyna i w jednej chwili wyskoczyła przez okno, chwytając się rynny. Matka zamknęła za nią okno i po chwili stanęła na ziemi. Płakała. Cała drogę do domu Jeffa płakała. Nie odwracała się by ostatni raz spojrzeć na dom. Nie mogła zrozumieć zachowania swojej matki. Pozwoliła jej odejść? Tak po prostu? Na ulicy było pusto i cicho. Dało się słyszeć tylko jej płacz.
Po chwili zobaczyła w oddali dom swojego przyjaciela. W jego pokoju paliło się światło. Otworzyła furtkę i podeszła do jego okna. 
- J-Jeff...- udało jej się szepnąć.- Jeff...
Powiedziała już głośniej i zobaczyła jego twarz.
- B-boże, już myślałem że się rozmyśliłaś...-jęknął.- Czekaj, już schodzę...
Było zbyt ciemno, by zobaczył że płakała. Wyszła przed dom i usiadła na zimnym murku. Miała wrażenie, że minęła wieczność kiedy w końcu chłopak wyszedł z domu.
- Jamie! Jedziemy, kurwa! Jedz...-zatrzymał się gdy zobaczył jej zapłakaną twarz. Rzucił wszystko na ziemię i podszedł do niej, klękając przed nią. Położyła głowę na kolanach i zaczęła płakać.
- Co się stało?- przyciągnął ją do siebie.- Jam? Ojciec coś powiedział?
Nie mogła się uspokoić, a Jeff nie miał pojęcia co robić. Nigdy tak nie płakała, w jego obecności. Nie wiedział co ma mówić, jak ma się zachowywać. 
- Boję się...tak bardzo się boję...-wreszcie powiedziała. Chłopak westchnął głęboko i odważył się na coś, czego nigdy w życiu by nie zrobił. Chwycił jej twarz w dłonie i podniósł jej głowę, tak by na niego spojrzała.
Szukał w głowie słów, które chciałby jej teraz powiedzieć. 
- Wiem, ja też się boję.- odpowiedział szczerze.- Ale jesteś teraz ze mną...to najważniejsze.
Przymknęła oczy i poczuła, że ściera łzy z jej policzków.
- A co jak nam się nie uda? - powiedziała.- Co wtedy?
Pokręcił głową i spojrzał w jej oczy.
- Nic.- odpowiedział. 
- Zostaniemy z niczym, Jeff...
- Nie prawda, będziemy mieli siebie...
Patrzyli na siebie w milczeniu. Jamie analizowała w głowie to co powiedział. Jego twarz co raz bardziej się przybliżała. Poczuła igiełki jego zimnego oddechu na ustach. 
- Będzie dobrze, maleńka...musi być...-szepnął i odwrócił głowę, całując ją w jej mokry policzek.
Wstał i pociągnął ją za rękę. 
- Trzeba iść na główna drogę...złapiemy stopa i...-zaczął mówić, ale mu przerwała.
- Nie...- wyjęła z swojej torby vouchery i pokazała mu. Otworzył szeroko oczy i obrócił je w ręku.
- C-co?- spytał z nie dowierzaniem.
- Oj,no...ukradłam ojcu...-powiedziała, kręcąc głową. Jeff podszedł do niej i przytulił ją do siebie mocno. - No to, jedziemy na lotnisko...
Pokiwała głową i już więcej nic nie mówiła. Jeff był za bardzo rozkojarzony, by zwrócić uwagę na to że dziwnie się poczuła po tym co zrobił. Patrzyła na niego z boku i myślała o tym co zaszło między nimi.
- Ja pierdole...-westchnął, opadając na krzesło koło recepcji lotniska.- Samolot jest za dwie godziny...
Oderwała wzrok od gazety i popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem.
- C-co?
Zaśmiał się i pokręcił głową.
- Mówię, że za dwie godziny mamy samolot...trzeba będzie tu siedzieć...- powiedział i założył nogę na udo.
- Aha...- odpowiedziała i wróciła do lektury. Przeglądała zdjęcia i artykuły, w ogóle nie skupiając na nich wzroku.
Stukał palcami jakiś rytm na kolanie i rozglądał się wokół siebie. Mierzył wzrokiem dziewczyny, rzucające mu dziwne spojrzenia. Były ładne, seksowne i chętne. Właśnie tak jak sobie wymarzył. Jednak spojrzał w bok, na swoją przyjaciółkę i skarcił się w myślach. Jej brązowe włosy, opadały jej na ramiona zasłaniając twarz. Wiedział, że jest jest ciężko. Wyrzekła się wszystkiego, by być tu z nim. By nie zaczął wariować. A tak za pewnie się stanie.
- Dobrze się czujesz? - spytał. Oderwała wzrok i zderzyła się z jego spojrzeniem.
- No niby tak...-uśmiechnęła się niepewnie i włożyła włosy za ucho. Na chwilę wstrzymał oddech  i przyjrzał się jej. Była naprawdę piękną dziewczyną. 
-Pierwsze co zrobimy do uchlejemy się do nieprzytomności...- zaczął mówić.
-  A potem będziemy się pieprzyć do rana i przerobimy wszystkie działy kamasutry, tak?- Jeff wybuchnął śmiechem i odchylił głowę do tyłu.
- To ty to powiedziałaś...- parsknęła śmiechem i wróciła do gazety.
Oboje zatopili się w swoich myślach. Jeff przyłapał się na tym, że wyobraził sobie to, co powiedziała. Skarcił się w myślach i próbował skupić się na czymś innym. 
- Jestem głodny...- jęknął.
- W samolocie coś dostaniesz, wytrzymaj...- w jej oczach pojawiła się troska którą tak w niej lubił. 
- Spokojnie, Jamie...spokojnie...- uśmiechnął się. 
Mijały minuty i nim się obejrzeli, jakiś głos z głośników wezwał ich na odprawę. Odnieśli walizki na taśmy. Przeszli ją i po chwili siedzieli już na pokładzie samolotu. 
Siedzieli obok siebie, rozmawiając. Lot będzie trwał cztery godziny.
- Kurwa...zaraz tu umrę...-jęknął Jeff i oparł głowę o zagłówek.
- Zobacz jak pięknie...-zachwycona dziewczyna patrzyła przez małe okienko, na krajobraz. Pierwszy raz leciała samolotem. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak tak naprawdę to wygląda. 
Teraz oboje patrzyli na widok i przybliżyli się do siebie. Jamie oparła głowę o jego ramię i przymknęła oczy.
- Śpij, obudzę cię...-szepnął jej do ucha. Po chwili odpłynęła, a obudził ją głos stewardessy. 
- Proszę zapiąć pasy, będziemy lądować...
Nie mogła się rozbudzić. Jeff musiał jej pomagać we wszystkich tych skomplikowanych czynnościach. Wyszli z samolotu, a o ich twarze obiło się gorące, letnie, wieczorne powietrze.



wtorek, 16 kwietnia 2013

2. And dream,until your dream come true.



Autostrada międzystanowa nr.67, Nebraska 



Autostrada ciągnęła się już setki mil, a ciągle nie było widać chociażby kawałka cywilizacji. Wzgórza i kaniony, otaczały drogę ze wszystkich stron a zachodzące słońce powodowało, że krajobraz stawał się co raz piękniejszy. Brooke opierała się o ramię swojego brata, a ciepły wiatr rozwiewał jej włosy we wszystkie strony. Myślała o tym, że znowu wraca do Los Angeles. Metropolii tak pięknej i żywej, nawet jak dla niej. 
Spotka się ze Stevenem, tym którego zdążyła tak polubić. Znowu zobaczy te wzgórza, poczuje to niepowtarzalne, gorące powietrze. Znów będzie w domu.
- Brooky...-z  zamyślenia wyrwał ją głos z przedniego siedzenia. Otworzyła oczy i pierwsze co zobaczyła, to fotel obity w skórzane obicie a zaraz po nim, wystającą z niego głowę Slasha. Patrzył się na nią z uśmiechem, obserwując jej ruchy. - Sory , że cię budzę ale za chwile będzie stacja...
- Nie spałam...-odpowiedziała i przetarła oczy, wierzchem dłoni. Przeniosła wzrok na swojego brata, którego głowa było odwrócona. Nie patrzył w ich stronę, był zupełnie zamyślony. Stukał palcami na kolanie jakiś rytm.
- Duff...- powiedziała i spojrzała na niego pytająco.
Gwałtownie odwrócił się w jej stronę i zamrugał parokrotnie.
- C-co?
- Zaraz stacja...- powiedziała i podniosła się z pozycji prawie leżącej, do siedzącej. Oparła podbródek o oparcie siedzenia, tak blisko niego że jego włosy łaskotały ją po twarzy.
- Ale słodko wyglądaliście...- zauważyła Ola Hudson, zza kierownicy. Uśmiechnęła się do niej i odgarnęła włosy z twarzy.
- Gdzie w ogóle jesteśmy?- spytała.
- Przy zjeździe z Nebraski...chyba będziemy musieli zatrzymać się w jakimś hotelu, bo jestem już zmęczona...- powiedziała i założyła na nos okulary przeciwsłoneczne. 
- Mamo cała nasza trójka, ma prawo jazdy...- jęknął mulat, wyciągając ze schowka paczkę czerwonych Marlboro.
- Ej!- skarciła go matka.
- Przecież i tak wiesz, że palimy...co to za różnica...- podłożył dziewczynie pod nos paczkę, a ona wyciągnęła z niego jednego papierosa. Zapaliła i odchyliła głowę do tyłu. 
Kobieta już nic nie powiedziała, tylko czasami patrzyła w ich stronę. Duff zupełnie wyłączył się z rozmowy. Myślał o swoim życiu, podsumowując każdy swój krok i czyn. Zastanawiał się czy znowu podoła temu, co znajduje się w Los Angeles. Patrzył od boku na swoją siostrę i myślał o tym czy ona także da tam radę. 
Nie chciał znowu wystawiać tą dziewczynę na tak koszmarną próbę. Jest od niego o trzy lata młodsza, a wydaje się jakby byli bliźniakami. Jakby znali każde swoje myśli i gesty. Jest stanowczo za delikatna i za słaba na okrutny nie raz los w LA. 
Auto zatrzymało się pod małą stacją beznyznową, gdy słońce zupełnie zaszło za horyzont.
Slash wysiadł, trzaskając za sobą drzwiami. Był w dobrym humorze, bo wreszcie wracał do domu. Do Stevena, do wszystkiego co tam zostawił razem ze swoim wyjazdem. 
- Duff, chcesz piwo?- spytał Slash, otwierając lodówkę , koło lady. Chłopak pokiwał głową i opadł na krzesło, obok stolika.
Brook podeszła do mulata i uwiesiła się na jego ramieniu, ściągając mu okulary z nosa. Sama je założyła i szybko uciekła, siadając koło matki Slasha i swojego brata. 
Ten cierpliwie wyciągnął piwa z lodówki i podszedł do kasy, płacąc. Gdy wreszcie wrócił, usiadł obok dziewczyny i westchnął ciężko, otwierając piwo.
- Boże, co ze mnie za matka...- jęknęła pani Hudson, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu.
- Luz, mama...- odpowiedział Saul, spokojnym głosem. 
Brook uśmiechnęła się do niego i wzięła łyka jego piwa.
- Ej, zabrałaś mi okulary a teraz jeszcze piwo?- jęknął, oddając jej butelkę. Prawda była taka, że zrobiłby dla niej wszystko. Oddał by wszystko jej, tylko po to by była szczęśliwa. Czy dobrze robił? Raczej nie. 
- Tylko kilka łyków, wziąłeś jak zwykle najlepsze...-powiedziała z przekąsem, odrywając usta od gwintu, z charakterystycznym  cmoknięciem. Popatrzył na nią z boku i nic już nie powiedział. Duff przyglądał im się po kolei i cały czas myślami był daleko stąd.
- Słuchajcie, ja idę się spytać czy tam w tym motelu za stacją są miejsca...- powiedziała kobieta i wstała z miejsca, zasuwając za sobą krzesło. 
- Kurwa, jak tylko dojedziemy od razu do Rainbow...- jęknął mulat i popatrzył znacząco na blondyna.
- Nie stać cię tam nawet na szklankę, Hudson...-odpowiedział cichym głosem i przymknął oczy, odchylając głowę do tyłu. Pozostała dwójka zignorowała jego zachowanie i zajęła się swoją rozmową. Właśnie o to mu chodziło. Odseparować się , choć na chwilę. 
- Slashy, weźmiesz mnie w końcu na ten znak?- spytała Brook i  popatrzyła na niego pytająco.
- Jak dobrze pójdzie, będziemy w  Los Angeles jutro wieczorem...więc w sumie,czemu nie...- odpowiedział.
Uśmiechnęła się i przez przypadek, przysunęła nogę tak blisko niego, że jej noga prawie wchodziła na niego. Popatrzył na nią z uśmiechem i wziął łyka piwa. 
- Zbierajcie się, są miejsca...- do stolika podeszła pani Hudson i pogłaskała Duffa po głowie, na co on gwałtownie otworzył oczy. Wszyscy wstali i poszli zza ladę, schodami w górę. Był tam dość długi korytarz. Kobieta trzymała w ręku dwa klucze i szła na przodzie. 
- No dobra, to...Brooky...śpisz z nimi, prawda?- spytała.
- Tak...- pokiwała głową i oparła się o ścianę. Kobieta rzuciła klucze w otwarte dłonie Slasha i wybuchnęła śmiechem, zamykając szybko drzwi.
- Cwana jak na matkę...-zauważył Duff, unosząc w zdziwieniu brwi.
- Co ty nie powiesz?- powiedział Slash, podchodząc do ich pokoju. Przekręcił klucz w zamku i wszedł do pomieszczenia, zostawiając rodzeństwo na korytarzu. Pokój był ubogi, oprócz wielkiego łóżka stojącego w rogu pokoju nie było w nim nic ciekawego. O wiele interesujące było spędzenie nocy z dwójką przyjaciół. 
- Od razu mówię, nie śpię na środku pedały!- wyminęła go Brook i odłożyła swoją torbę na podłogę.
- Ja też nie, Slash cwelu! Śpisz na środku!
- A, pierdolcie się...-westchnął i podszedł do okna, otwierając je na oścież.Widok był wprost niesamowity, bo wszędzie były góry. Góry, everywere.
Po piętnastu minutach, gdy Brook poszła się kąpać Slash i Duff położyli się do łóżka.
Milczeli, a do pokoju wpadał ciepły nocny wiatr, muskając ich twarze. Było naprawdę gorąco.
Obydwaj leżeli na wznak, trzymając ramiona na kołdrze. Wsłuchiwali się w świerszcze i cykady za oknem oraz dźwięk wody, z łazienki. 
- Slash?- nagle odezwał się Duff.
- Co?
- Boję się o nią...- szepnął i poczuł na sobie jego spojrzenie.
- O Brook?
- T-tak...- odpowiedział.
Zapadła cisza. Z kranu przestała lecieć woda.
- Boje się, że sobie nie poradzi...była tam tylko dwa miesiące, nie wie co to znaczy żyć w tym mieście na co dzień...nigdy nie była w Rainbow, ani w Whiskey...nigdy nie ćpała...kurwa, po prostu czuję , że sam nie będę mógł się nią zaopiekować...
- Ona ma siedemnaście lat...co ty chcesz?- westchnął.
- A ja dwadzieścia i sam nie dawno zapijałem się w trupa...- podniósł głos.
- Ma jeszcze mnie...no i Stevena...-na ostanie słowo obaj spojrzeli na siebie i wybuchnęli cichym śmiechem.
- Już nie jest tą małą Brooky...naprawdę nie jest...- pokręcił głową i wtedy drzwi się otworzyły. Obaj podnieśli głowy i zobaczyli stojącą w drzwiach dziewczynę. Miała na sobie tylko top, z logiem Black Sabbath i krótkie spodenki ukazujące jej długie nogi. Duff'a to nie ruszyło, więc opadł z powrotem na poduszkę. Slash natomiast, cały czas na nią patrzył. W duchu modlił się, by położyła się właśnie z jego strony. Podeszła do torby i włożyła do niej kosmetyczkę, zapinając zamek. 
- Ale gorąco...- jęknęła i podeszła do łóżka od strony swojego brata. Przesunęła go i wsunęła się pod kołdrę. Duff odwrócił i przyciągnął ją do siebie mocno, przytulając.
- Nikt cie nie kocha, Saulie...-zaśmiał się półszeptem, ale Slash nie odpowiedział. Położył głowę na poduszkę i wsłuchiwał się w ich oddechy. Znowu czuł to nie przyjemne uczucie. Dziwnej pustki. Mijały minuty i po chwili dało się usłyszeć ciche pochrapywanie chłopaka. Mulat nie mógł zasnąć. Dobijała go samotność. Której zawsze tak bardzo się bał. 
- S-slash...on się ślini...-usłyszał jej jęk. Szybko podniósł się na łokciu i pociągnął McKagana za ramię, odsłaniając jej drobne ciało. Wyswobodziła się z jego ramion i wyszła z łóżka. Podeszła na torby i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Kiwnęła głową na swojego przyjaciela, a ten również wyszedł z łóżka. Usiedli na parapecie, stykając się nogami. Obserwował jej ruchy, co nie umykało jej uwadze. Ale uważała to za zwyczajne. Palili bardzo wolno, rozkoszując się każdym wdechem. 
- Ale tu pięknie...- usłyszał jej szept. Patrzył na jej twarz i wypuścił dym z ust.
- Wiadomo...- tylko na to było go stać. 
- O czym rozmawialiście?- spytała, mrużąc oczy. Chłopak odwrócił głowę i spojrzał za okno, patrząc na szczyty wzgórz.
- O tobie, on się martwi...- powiedział. Otworzyła szerzej oczy. 
- Dlaczego?
- Bo...on uważa, że nie poradzisz sobie w Los Angeles...i mówił, że nie jesteś już tą małą Brook...- szepnął.
- A mówił o tym jak ja bardzo się boję o niego? Jak zastanawiam się ile czasu wytrzyma bez kolejnej butelki wódki, w tym pierdolonym...w tym...w tym Rainbow? Z resztą gdziekolwiek...
nie mówię to o dragach...- zaczęła mówić. Saul widział w jej oczach smutek, który zawsze krążył w jej oczach. Nie zależnie od sytuacji, on jeden widział go w jej brązowych tęczówkach. 
- No tego nie mówił...-uśmiechnął się.- Spokojnie, Brooky...będzie dobrze..
Odwzajemniła uśmiech i wyrzuciła papierosa za okno. Rozmawiali jeszcze długo. O wszystkim tym, czym żyli. W końcu, gdy wskazówki zegara sięgały pierwszej w nocy zrobili się senni.
- Idziemy spać?- spytała Brook, ziewając. Slash zeskoczył z parapetu i wyciągnął rękę w jej stronę. Chwyciła ją i podeszła tym razem do jego połowy łóżka.
- Mogę?- spytała nieśmiało.
On tylko uśmiechnął się i stanął za nią. Weszła do łóżka, nakrywając się kołdrą. On położył się obok niej, ale nie stykali się ciałami. Poczuł dziwny rodzaj satysfakcji.
- Slashy, jutro nie wstaniemy...- szepnęła. 
Zaśmiał się pod nosem i odwrócił się w jej stronę. Ich twarze były bardzo blisko siebie.
- Fajnie, że jesteś...-uśmiechnęła się i pogłaskała go po włosach. Nic nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, czując w nozdrzach jej zapach. Dobijał go fakt, że dla niej nie znaczy to nic. A dla niego? Znaczy wszystko.





wtorek, 2 kwietnia 2013

1. Baby, I'm Gonna Leave You.



Mijały kolejne miesiące, życia w Lafayette. Kolejne, ciężkie i złowrogie miesiące. Matka Jeff’a Isbella, pięćdziesięcioletnia Dorothy Isbell umierała. Było to jasne. Nie pozostawiało wątpliwości. Ostatnie dni jej życia, spędzała w szpitalu, przyprawiającym chłopaka o wymioty. W okropnym, dwupiętrowym szpitalu który okresy swojej świetlności miał już dawno za sobą. Dlaczego jego matka, musiała umierać w tak paskudnym miejscu? Dlaczego chodź, przed śmiercią nie mogła zaznać trochę..szczęścia, którego tak brakowało jej przez te wszystkie lata jej życia? Siedzący na szpitalnym korytarzu razem ze swoją trzydziestoletnią siostrą Letty, Jeff modlił się by nie zasnąć. Nie spał od prawie trzech dni. Wciąż zastanawiało go to co się z nim stanie, gdy mama umrze. Czy naprawdę odważy się stąd wyjechać? - Jeff?- usłyszał cichy szept, siostry. Otworzył o czy i obróciwszy głowę w jej stronę zderzył się z czarnymi oczami. 
- Co się stało?- spytał instynktownie, zamrugawszy parokrotnie. Dziewczyna, była do niego bardzo podobna. Taki sam kolor włosów, szczupła i blada twarz i wreszcie oczy. Takie same, wręcz identyczne jak jego.
- Co potem zrobisz?- spytała, czekając na jego reakcję.
- Potem? Wyjadę, Letty...- odpowiedział.
Zamilkła, przetwarzając w myślach jego słowa. 
- Do Los Angeles, prawda?- rzuciła mu i oparła głowę o jego ramię.
- Tak...-szepnął i żaden z nich już więcej się nie odezwał. Ich myśli przerywały pielęgniarki, przechodzące obok i oznajmiające o pogarszającym się stanie ich matki.
W pewnym momencie lekarz, w starszym wieku wyszedł z sali i przystanął obok nich. Oboje podnieśli głowy i zobaczyli, jego dziwną minę.
- Proszę państwa...pani Isbell chce się z wami zobaczyć...- powiedział i szybko odszedł. Powoli wstali i weszli do zaciemnionego pokoju. Na środku stało duże, szpitalne łóżko a na nim leżała słaba kobieta. Podeszli do niej, każdy z innej strony.
- Mamo...- Letty delikatnie szturchnęła Dorothy w ramię. Otworzyła oczy i popatrzyła na swoją córkę. 
- Kochanie, bardzo cię kocham...i wiem...że...sobie poradzisz...- zaczęła mówić. Jeff spojrzał na swoją siostrę, która płakała gorzkimi łzami.- Nie płacz...bądź dzielna...
Chłopak patrzył się tępo na swoją matkę, nie mogąc się ruszyć. Ta, odwróciła głowę w jego stronę. Powoli wyciągnęła trzęsącą się rękę w jego stronę.
- Przybliż się, synu...- szepnęła. Nie zareagował od razu, ale gdy to w końcu zrobił kobieta chwyciła go za dłoń i mocno ścisnęła.- Jestem z ciebie dumna, Jeff...chociaż wiem, że miałeś ciężko...nigdy nie dawałam ci tego na co zasługiwałeś...bardzo cię kocham, syneczku...kocham cię...
Z każdym jej słowem, Letty co raz mocniej płakała. Uklękła koło łóżka i zasłoniła sobie twarz dłońmi. A on nie. Patrzył się na swoją matkę, nie mogąc się ruszyć.
- Pamiętasz jak kiedyś znalazłeś na ogrodzie skowronka?- spytała kobieta.
Jej oczy przybrały teraz jaśniejszy odcień.
- On umierał, bo spadł z gniazda...płakałeś tak mocno,a ja nie wiedziałam co mam zrobić żeby cię pocieszyć...i wtedy...powiedziałam ci, że ten ptaszek umiera żeby..żeby być wolnym...
Jego dusza będzie teraz krążyć wśród tego wielkiego dębu, pamiętasz? I że będziesz mógł go usłyszeć , jeśli tylko zamkniesz oczy...jego śpiew usłyszysz w szumie jesiennych liści...które szepczą nieznane naszym uszom słowa...
Jeff płakał. Pierwszy raz w swoim życiu płakał.Upadł na łóżko swojej matki i płakał, wielkimi łzami. Jego matka, głaskała go po głowie. Po jej policzkach spływały łzy, tak samo jak jej dzieciom. 
- Wyobraźcie sobie, że to ja jestem teraz tym skowronkiem...że za chwilę..będę wolna...będziecie mogli mnie usłyszeć, a nawet zobaczyć...wystarczy, że zamkniecie oczy i wsłuchacie się w muzykę, którą wam kiedyś pokazałam..albo po prostu staniecie przed lustrem i zobaczycie w swoich odbiciach cząstkę mnie...taka małą część...
Cała trójka płakała i chodź Jeff w głębi serca czuł, upokorzenie nie mógł przestać. Umierała jego mama. Jego ideał kobiety.
Nie patrzyli na swoja matkę, bo ich twarze były schowane w dłoniach ale w pewnym momencie, Jeff poczuł że jego mama przestała się ruszać. Podniósł głowę i zobaczył jej twarz.
Letty także podniosła się i zapadła głęboka cisza.
- Mamo...- szepnął i popatrzył na swoją matkę.
- Mamuś...- powiedziała głośniej siostra i chwyciła mamę za rękę. W tym momencie na kardiomonitorze, pojawiła się pozioma kreska. I nie przerywany ,ciągły dźwięk. 


***


Deszcz lał nie miłosiernie. Jego ciężkie i zimne krople spływały na ciemne pomniki  cmentarza Memorial Park, rozmywając przy tym brudne napisy. Tak samo było także w przypadku nagrobka Dorothy Isbell. Deszcz spadał na ten szary, kamienny bloczek spływając po nim szybko. Na małej, drewnianej ławeczce siedziała dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. 
Wpatrywali się w czarny napis, wyryty w pomniku i milczeli. Nie obchodził ich deszcz, ani to że są cali mokrzy. Jeffrey, przyszedł na ten grób ostatni raz. Jutro wyjeżdża. Będzie prawie dwa tysiące mil od tego miejsca. Będzie w innym świecie.
- Naprawdę chciałabym jechać...- w końcu odezwała się dziewczyna i popatrzyła na niego.
- Jamie...przestań...naprawdę nie musisz się tłumaczyć..-przerwał jej i zmrużył oczy.
Westchnęła i popatrzyła przed siebie. Szukała w głowie słów, które mogły by zastąpić jej frustrację, jej złość na  rodziców jak i na siebie.
- Boże...dlaczego po prostu nie ucieknę razem z tobą?-jęknęła i zasłoniła sobie twarz dłońmi.
Jeff zamarł i gwałtownie odwrócił się w jej stronę.
- Dlaczego jestem takim tchórzem...i boje się...zrobić cokolwiek...boję się zaryzykować..- powiedziała. 
- C-co? - spytał i zamrugał oczami.
- A może po prostu...wyjdę dziś w nocy...i  pojedziemy?- dalej mówiła.
- Chcesz spierdolić?- uśmiechnął się i w tym momencie dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
- Tak, chcę spierdolić...mam to wszystko w dupie, Jeff...- powiedziała.
- N-no..no to zajebiście...- wykrztusił z siebie i wstał, ciągnąc ją za rękę.
Biegli przez ciemny cmentarz, śmiejąc się.
W końcu weszli na pierwsze ulice i już po chwili stali pod domem Jamie.
- No to idź, ja poczeka...- zaczął mówić, ale mu przerwała.
- Idziesz ze mną, nie wiem co mam spakować...- oznajmiła i pociągnęła go w stronę ogromnego domu. Weszli do zimnego pomieszczenia, na  hol. Wszędzie były marmury. Na ścianach i podłodze.
- Tylko cicho, bo jest ojciec...- szepnęła i pociągnęła go po wielkich drewnianych schodach.
Przeszli do jej pokoju, a ona zamknęła za nimi drzwi na klucz.
Jeff pierwszy raz tu był, więc usiadł na wielkim łóżku i rozejrzał się wokół siebie. Ściany były brązowe, a wszędzie wisiały plakaty Led Zeppelin. W rogu pokoju stal czarny fortepian.
- Jeff!- usłyszał jej głos, zza innych drzwi. Szybko wstał i otworzył szeroko oczy. Jego oczom ukazała się ogromna garderoba, wielkości jego trzech pokoi.
Jamie stała na środku i trzymała w ręku ogromną walizkę.
- To co mam brać?
Zamrugał parokrotnie i podszedł do jednej szafy. Otworzył ją i zauważył , że są w niej same koszulki. Rozwinął kilka i uśmiechnął się. Misfits, Thin Lizzy, the Who, Van Halen...wszystko to co kochał.
- Skąd ty to kurwa masz?- jęknął, wrzucając wszystko do walizki.
- Moja siostra...też tego słuchała, ale kiedy wyjechała zostawiła mi to wszystko..no i ..- powiedziała i uśmiechnęła się.
Dalej wybierali ubrania i gdy skończyli, razem usiedli na wypchanej walizce.
Dziewczyna podeszła do jednej z szaf i schyliła się na samo dno. Wyciągnęła z niej butelkę Jacka Danielsa i wróciła na swoje miejsce.
- Ojciec kiedyś dostał w prezencie, ale on nie pije..więc zajebałam...- powiedziała i uśmiechnęła się do niego. Chłopak obserwował jej ruchy i gdy zobaczył, że naraz wypiła prawie całą butelkę zaśmiał się i podał jej paczkę fajek.
- Zapal sobie...- poradził jej, patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. 
- No dobra, to jak już jestem pijana...to gdzie my będziemy mieszkać?- spytała.
- W mieszkaniu...na Westwood...to bardzo blisko Sunset Strip..rozumiesz..takiej stolicy rock n' rolla...- odpowiedział i zaciągnął się papierosem.
- Czyli mam się dorzucić?- spytała i nie czekając na jego odpowiedź wstała i podeszła do tej samej szafy z której wyciągnęła alkohol. 
Uklękła przed chłopakiem i pokazała mu słoik wielkości ludzkiej głowy..a w nim...masa pieniędzy.
Otworzył szeroko oczy i przełknął ślinę.
- C-co to jest?
- Kiedyś dostawałam kieszonkowe...wiesz, jak było lepiej między mną a rodzicami...no i zostawiłam sobie...- powiedziała i wyciągnęła stu dolarowy banknot.
- Ile tam jest?
- Nie wiem...z sześć stów?- powiedziała i wysypała zawartość słoika. 
Razem zaczęli liczyć.
- Kurwa...tysiąc dolców...- jęknął Jeff.- Ja przez dwa lata nazbierałem pięćset !
Zaśmiała się i włożyła wszystko do portfela, podając mu go chłopakowi.
- Masz, ty lepiej się nimi zajmiesz...
Pokiwał głową i włożył go do kieszeni kurtki.
- Dobra słuchaj, plan jest taki...dzisiaj w nocy...nie wiem..o której?
- O pierwszej?
- Dobra, dzisiaj wymkniesz się z domu tak żebyś o pierwszej była u mnie...prześpimy się i będziemy jechać...- powiedział i wstał z miejsca.
Pokiwała głową i westchnęła.
Podszedł o niej szybko i przytulił ją do siebie mocno.
- Dziękuję...- szepnął jej do ucha.
- Módl się, żeby to się udało...- jęknęła.
- Na pewno się uda...dobra..to daj tą walizkę..- chwycił ją poszedł w stronę wyjścia.- Pokaż mi drogę do wyjścia..
Zeszli na dół i po chwili Jamie została sama.
Wróciła do swojego pokoju i otworzyła okna, by wywietrzyć pomieszczenie z papierosowego dymu. Poszła do łazienki i wzięła długą kąpiel. Przebrała się w czyste ubrania i zaczęła pakować podręczną torbę. Nagle ja olśniło. Vouchery na samolot. Szybko wybiegła z pokoju i wpadła do gabinetu swojego ojca. Całe szczęście go tu nie było. Zaczęła przeszukiwać szafki i nagle znalazła. Vouchery do Seattle, Miami, Las Vegas... i Los Angeles. Opadła na fotel i chwyciła dwa samolotowe bilety. Boże, czy ona naprawdę to robi? Ucieka z domu? Zostawia swoje dotychczasowe życie? Spojrzała na zegar na ścianie. Dwudziesta druga. Jeszcze cztery godziny. Włożyła bilety do tylnej kieszeni i wstała z fotela, idąc w stronę drzwi. Wyszła przez nie i najciszej jak mogła zamknęła je.
- Co tam robiłaś?- usłyszała donośny głos, tuż za swoimi plecami. Serce podskoczyło jej do gardła i odwróciła się gwałtownie. Stał przed nią jej ojciec.
- J-ja? Ja..szukałam cię..tato..- wyjąkała. Kieszeń i znajdujące się w niej Vouchery aż piekły ją ze strachu.
- W moim gabinecie?- spytał nagle. Jamie robiła wszystko żeby jej mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach.
- No ,tak ..przecież spędzasz tam najwięcej czasu...- zauważyła, już pewniejszym głosem.
Zmrużył oczy i podszedł bliżej.
- Ten Isbell, tu był prawda?- spytał, a ona głośno przełknęła ślinę.
- T-tak...
- A mogę wiedzieć co robił w moim domu?
Wzięła głęboki oddech i zignorowała jego pytanie.
- Tato...chciałam ci tylko powiedzieć, że dostałam się na prawo w Indiana University...- powiedziała zgodnie z prawdą.
Widziała jak zrobił się czerwony na twarzy.
- N-naprawdę?
- Tak...ale na nie nie pójdę...- oznajmiła i odwróciła się na pięcie i pobiegła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. Padła na łóżko i wyciągnęła z kieszeni bilety. Przyjrzała się im i zamknęła oczy. Chwyciła stojący na szafce nocnej budzik i nastawiła go na wpół do pierwszą.Po chwili zasnęła.



Mamy pierwszy rozdział, przepraszam za błędy mogą się pojawić. 
Komentujcie, to nie boli !